Czego (nie) bać się w Japonii?

Japonia jest uważana za jeden z najbezpieczniejszych krajów świata. Osoby, które trochę podróżują, pewnie zauważyły, że w każdym kraju czy regionie charakterystyka odczuwanych zagrożeń jest trochę inna. W Polsce raczej nie obawiamy się ataku nożownika na ulicy, ale wiadomo, że telefon można łatwo stracić, a i znajdą się tacy, co w mordę dać mogą dać. W Indiach z kolei możemy się obawiać kieszonkowców i wyłudzaczy, a także obmacywaczy polujących na swoje ofiary w zatłoczonych miejscach, ale nikt nas tam raczej nie pobije. I tak dalej. Czego można bać się w Japonii? Zasadniczo niczego.

Według ostatniego raportu OECD, 70% Japończyków nie obawia się spacerować samotnie w nocy. To zaskakująco niska wartość, biorąc pod uwagę, że każdego wieczoru przez miasto maszerują tłumy napranych sararimanów, których okraść byłoby łatwiej, niż średnio rozgarnięte dziecko w Polsce. Wracając z labu do domu, często jadę przedostatnim pociągiem, startującym z centrum miasta około północy. Zazwyczaj zawartość tlenu w jego wagonach jest niska, z uwagi na wypierający go z atmosfery etanol. Mimo to, awantur nie ma żadnych, najwyżej rozmowy są trochę głośniejsze, niż w typowym pociągu dziennym. Nierzadko pasażerowie podróżują w stanie częściowego rozkładu – choć biorąc pod uwagę ich doświadczenie, pewnie normalnego. Nie jest dziwnym widokiem pan klęczący na podłodze wagonu, leżący korpusem na siedzeniu, z dyndającą ręką, która jakiś czas wcześniej trzymała telefon. Teraz telefon leży na podłodze, ale rzecz jasna nikt go nie rusza, tak samo jak zdelokalizowanej gdzieś wokół torby czy portfela.

Każdy pewnie zna historie o znalezionych i zgłoszonych policji zagubionych pieniądzach. W samym Tokio, w zeszłym roku zwrócono w sumie ponad 3 miliardy jenów, czyli ok. 30 milionów dolarów. Z czego właścicieli trzech czwartych tej kwoty udało się zidentyfikować i zwrócić im własność. Ja z pierwszej ręki słyszałem tylko opowieści o zaginionych portfelach, kartach kredytowych i kluczach do mieszkania, ale towarzystwo, w którym się obracam raczej nie rozrzuca pieniędzy po mieście. Raz, że ich za bardzo nie ma (studenci), dwa, że nie ma czasu być na tym mieście.

Widokiem niespotykanym w Polsce i bardzo dla mnie zaskakującym był sposób rezerwowania sobie stolika na stołówce uniwersyteckiej. W godzinach spożywczego szczytu siedzenia są oblegane i często przed zdobyciem jedzenia studenci zostawiają jakiś swój przedmiot na wolnym jeszcze wtedy miejscu. Portfel – proszę bardzo, tylko trzeba wyjąć kartę, żeby było czym zapłacić przy kasie. Telefon? Jasne, choć od niedawna rzadziej, bo w kolejce można jeszcze upolować jakiegoś Poppo czy Korattę. No i chyba najgłupsza opcja, czyli zostawienie na stoliku karty kredytowej (z odsłoniętym, zapewne, kodem CVV). Podróżując za granicą z pewnością by tego nie robili, ale przecież są u siebie, to czemu nie?

Kolejny przykład to zostawianie przedmiotów przed mieszkaniem czy na ulicy. Ponieważ nie ma tu piwnic, rowery zostawia się przed domem. Zazwyczaj nieprzypięte, choć często z zablokowanym tylnym kołem. I wcale stamtąd nie znikają. Na parkingu rowerowym na jednym z kampusów Uniwersytetu Tohoku w Sendai każdego dnia zostawiane są setki rowerów. W większości miejskie, ale także sporo bogatszych, szosowych. W zeszłym roku przyszła do nas informacja, żeby zapinać pozostawione na parkingu rowery, ponieważ zdarzają się kradzieże – chyba 10 przez cały rok akademicki – i trzeba uważać. A mi z terenu głównego PW odpiłowano przypięty łańcuchem zupełnie nie markowy rower… Mało tego, często przed małymi mieszkaniami wystawione są pralki. Moja, na ten przykład, od ponad roku stoi dzielnie, przymocowana jedynie uniwersalną złączką do kranu, i nikt jej nie ruszył. I nie słyszałem historii, żeby ktoś taką pralkę stracił.

Jedna z moich ulubionych historii dotyczy mojego obecnego miejsca zamieszkania. Nawiasem mówiąc, kiedy wybierałem nowe mieszkanie na wynajem, poufnym głosem odradzano mi tę okolicę z uwagi na mieszkającą tam dużą liczbę… obcokrajowców. No cóż, będzie jeden więcej, pomyślałem wówczas. W sumie wyszło na to, że mieszkam w otoczeniu czystej krwi Japończyków, a moi znajomi, których widmo krwiożerczych gajdzinów przeraziło, wybrali inną okolicę i wylądowali w objęciach różnych podejrzanych sąsiadów. Ale to nie TA historia, już wracam do głównego wątku. Któregoś dnia kolega zaraportował mi, że na mojej stacji poprzedniego wieczoru był świadkiem bijatyki (użył słowa fighting). Myślę sobie – dziwne, nigdy się tam nic specjalnego nie działo. Ale ten twardo tłumaczy, że była afera, przestraszył się i nawet chciał dzwonić na policję, ale nie znał numeru (RoR). Chciałem więc zdobyć trochę szczegółów i go wypytuję. Mówi więc, że dwa samochody się zderzyły i ich pasażerowie ze sobą walczyli. Od razu wyobraziłem sobie piątkę pasażerów Golfa II nacierających na właściciela Tico w gazie, które obtarło chwilę wcześniej lakier tej piątce. Ale udało mi się doprecyzować sytuację: otóż w obu samochodach były rodziny z dziećmi. Ponieważ japońskie dzieci raczej nie są zaprawione w walkach ulicznych, zostało mi tylko wyobrażenie ścierających się dwóch gospodyń domowych, z asystującymi im mężami. Chwilę później jednak udało mi się ustalić, że nie doszło do rękoczynów, a jedynie do walki słownej, zapewne między kierowcami. I to była sytuacja, która przeraziła mojego kolegę. Chyba dobrze, że tego numeru telefonu na policję nie pamiętał.

No cóż, moja podróż pociągiem dobiega końca i czas też zakończyć ten wpis. Rzecz jasna, niezależnie od tego jak cenny jest mój komputer, nie mam podstaw mieć obaw przed trzymaniem go na kolanach, nawet, jeśli miałbym na trochę przysnąć nad klawiaturą. Przecież nikt mi komputera nie wyrwie i nie ucieknie. To Japonia.

7 thoughts on “Czego (nie) bać się w Japonii?

  1. Słyszałem opinię, że niska przestępczość związana jest z tym, że dla przeciętnego Japończyka popełnienie kradzieży czy przestępstwa podobnego kalibru wiązało by się z tak dużym wstydem, że zysk z nielegalnej działalności przewyższyłby koszta. Ile prawdy w tym?

    • Cieżko powiedzieć. Generalnie może tak, zwłaszcza w przypadku kradzieży. Ale niewykluczone, że to taki stereotyp pielęgnowany przez Japończyków i japanofilów 😉

  2. W Singapurze stoliki na stołówce rezerwuje się zazwyczaj za pomocą paczki chusteczek (pomimo powywieszanych tabliczek, które tego typu zachowań zabraniają).

  3. Nasze mieszkanie w Osace, było zamykane na kłódkę z szyfrem, zamiast kluczyka. Zazwyczaj zamykaliśmy je tylko kiedy wychodziliśmy na dłużej. Któregoś razu sąsiad (Japończyk) zaczepił mnie na korytarzu i powiedział, że zamknął nasze mieszkanie kiedy byłem w łaźni, bo widział dziś w naszym budynku… (rozejrzał się i ściszył głos) – gaijinów z Ameryki. Był tym bardzo przejęty, tak bardzo, że chyba nie zauważył, że my też jesteśmy gaijinami.

    • Może tamci gaijini mieli eee bardziej wyróżniający się kolor skóry? Mnie w podobny sposób ostrzegano przed mieszkającymi w okolicy Chińczykami i Murzynami.
      Podobno w Osace ludzie są bardzo otwarci i bezpośredni. Zauważyliście to „w praktyce”?

      • Sylwia uważa, że tak. Mnie trudno ocenić, bo nie mieszkałem nigdzie poza Osaką. Pozostałe miasta tylko zwiedzałem, a w Tokio nie byłem nigdy.
        Ale w Osace też widzieliśmy jedyną bójkę. Taką z szarpaniem, ale bez uderzeń.

Dodaj komentarz